Zaczynamy cykl „Fireshow od kulis”. „There’s no business like showbusiness” jak śpiewała artystka, a ponieważ nasza ogniowa kariera liczy sobie już ponad 12 lat nazbierało nam się nieco historii i doświadczeń z backstageu. Jeśli ciekawi Was jak wygląda branża ogniowa ze strony, której nie widać zapraszamy do lektury. Na pierwszy ogień bierzemy festiwale!
ZWIERZ SCENICZNY FESTIWALOWY
Gdy zaczyna się wiosna, dłuższe dni i cieplejsze wieczory zwiastują zbliżające się lato dla artystek scenicznych oznacza to jedno: zaczyna się sezon festiwalowy!
Choć nie da się wrzucić wszystkich festiwali do jednego worka jedno jest pewne: festiwalowa publiczność to odbiorcy przychylni acz wymagający a warunki festiwalowe to nierzadko szkoła przetrwania i kreatywności.
Wy zazwyczaj widzicie efekt finalny: pokaz, emocje, brawa, uśmiechy. Chcecie dowiedzieć się jak wygląda to od kulis? Zaczniemy od festiwali zagranicznych.
DALEKO I BLISKO
W naszej karierze odwiedzałyśmy festiwale oddalone od domu o setki kilometrów (na przykład na małej wulkanicznej wyspie) jak i takie, które szczęśliwie znajdowały się tuż obok, prawie po sąsiedzku (jak cudownie być Gdynianką! Hurray dla Openera!). Zmienia to wiele jeśli chodzi o sposób podróży, a z tym bezpośrednio powiązane jest to, w jakim kształcie przedstawimy nasz program i jak będzie wyglądał spektakl z ogniem. Na części festiwali zagranicznych: Glastonbury w UK, kameralny festiwal artystyczny w Grecji i kilka innych leciałyśmy. Zapakowanie zalatujących parafiną sprzętów, strojów i całej masy różnej maści akcesoriów jest zawsze stresującym momentem. Sztukę tę jednak opanowałyśmy doskonale dzięki corocznym występom na Glastonbury Festivals. Dajemy tam po dwa pokazy z ogniem każdej z festiwalowych nocy – od 6 do 8 pokazów (jeśli dostawałyśmy “extra” robotę podczas before party). Większą część sprzętów pakujemy w jeden duży dodatkowy bagaż, mniejsze dopakowujemy do naszych bagaży osobistych – pod uwagę musimy brać nie tylko sam lot ale późniejsze poruszanie się z bagażem po rozległym wielokilometrowym obszarze festiwalu. Minimalizm jest bardziej niż wskazany… Tutaj sprawdziła się folia spożywcza, która skutecznie izoluje zapach akcesoriów ogniowych i nie pozwala mu się przedostać na inne rzeczy.
Sprzęty ogniowe to jedno – bez nich się nie obejdziemy, ale jeśli chodzi o akcesoria dodatkowe również niezbędne do wykonania pokazu okazuje się, że wiele rzeczy można zorganizować na miejscu. Kilka przykładów:
Wiadro służące do polewania sprzętów parafiną – nasze pierwsze kroki po przybyciu na festiwal kierowałyśmy do… jadłodajni, ale nie po to by uciszyć burczenie w brzuchu ale żeby z jej śmietnika wydobyć puszkę w rozmiarze XXL – zazwyczaj po oliwkach, sosie pomidorowym lub marynowanych owocach, która świetnie sprawdzała się jako wiaderko.
Pochodnie stacjonarne – tu znowu sprawdziły się puste puszki, tym razem te mniejsze oraz zapas papieru toaletowego od organizatorów – towar na festiwalu na wagę złota, więc do sprawy podchodzimy oszczędnie!
Plandeki do ochrony sprzętu – na Glastonbury pada. DUŻO. A ludzi gubią i wyrzucają masę rzeczy. Już po pierwszym dniu, jeśli wyjdziesz “na pole” przed służbami porządkowymi znaleźć możesz masę ciekawych rzeczy. W tym wypadku nas interesowały porzucone płaszcze przeciwdeszczowe – ceraty, folie. Doskonale sprawdzają się do ochrony sprzętu bezpośrednio przed i po pokazie.
PALIWO DO POKAZÓW
Mamy zasadę: paliwo zawsze nasze własne – od sprawdzonego dostawcy. Reguła nie dotyczy niestety festiwali zagranicznych. Jest to ogromny problem i stres, a powodzenie pokazu nie raz wisiało przez to na włosku. Okazuje się że parafina parafinie w różnych krajach nie równa. Trafiała nam się taka, która popieliła nam sprzęty! Lub taka, która wypalała się dwukrotnie szybciej niż ta, do której jesteśmy przyzwyczajone i sprzęty gasły przed końcem numeru! Dramat! Ponadto boleśnie przekonałyśmy się o problemach tłumaczeniowych – otóż to co dla nas jest parafina jest zupełnie czym innym w Wielkiej Brytanii. Zamawiając parafinę u organizatorów – u nas najczystsze i bezwonne paliwo dostałyśmy cuchnący jak diesel zielonkawy płyn, przed którego zapachem nie uchroniła nas już folia spożywcza. Okazało się że to, czego pragniemy nosi w UK nazwę caresine. W kolejnym roku byłyśmy już mądrzejsze o tę wiedzę To tylko kilka aspektów i patentów, ale z każdym rokiem – w ciągu sześciu odwiedzin zbierałyśmy coraz większej wprawy, dzięki której do osobistego bagażu mieściła się dodatkowa bluza lub kocyk na zimne brytyjskie festiwalowe noce 😉 Problem znikał w tych wypadkach, w których decydowałyśmy się na podróż busem. Wielogodzinna trasa rekompensowana była faktem, że zabrać mogłyśmy pełen rynsztunek, a z powrotem lokalne przysmaki czy pamiątki: o oliwki z Grecji czy marmolady figowe ze Stromboli!!!
RÓŻNICE KULTUROWE
Jak się okazuje różnice kulturowe mają również zastosowanie w tym, w jaki sposób różne nacje odbierają pokazy. Warto o tym wiedzieć, żeby nie popaść w konfuzję. Są bowiem narody, które pokaz oglądają w pełnym skupieniu – ani mrukną, nie zaklaszczą. Do tych niewątpliwie należą skandynawowie. Cały pokaz cisza… na backstagu obgryzamy paznokcie. “Chyba się nie podoba…” Po czym gromkie brawa następują na koniec, a sympatyczni skandynawowie przychodzą tłumnie aczkolwiek z szacunkiem, po kolei na backstage, żeby zrobić pamiątkowe zdjęcie, pogratulować i zadać pytania. Podczas pokazu dają artystom pełne skupienie – przynajmniej w ich własnym mniemaniu.
Na skrajnym biegunie będą Ci obcokrajowcy, którzy głośnymi komentarzami, gwizdami aprobaty i salwami braw okraszają niemal każde pojawienie się na scenie, ponowne wyjście czy ewolucję ogniową. Do tych należą Grecy, Włosi i Hiszpanie. Daje to ogromną energię na scenie, ale czasem w skrajnych przypadkach potrafi też porządnie rozproszyć. Backstage na koniec pokazu zamienia się w dobrą i nie mającą końca prywatkę, a my między zdjęciami, autografami (na koszulkach, na gipsie, na gołej ręce…) i opowieściami “skąd” “dlaczego” i “jak” w panice staramy się uchronić nie spakowane jeszcze sprzęty przed stratowaniem. Coś za coś 🙂
AUTOCENZURA W ISTAMBULE I PRZERAŻAJĄCY OGIEŃ W GRECJI
To punkt trochę znowu o różnicach kulturowych o wzajemnym zrozumieniu i szacunku a trochę też o tym, że tanie z ogniem nie wszędzie jeszcze zawitał oraz że publiczność w zależności od festiwalu może być bardzo bardzo różna.
W Turcji byłyśmy częścią festiwalu artystycznego, który umiejscowiony był w nazwijmy to rewitalizowanej przez sztukę ”trudnej” dzielnicy. W samym jej sercu, w opuszczonych pofabrycznych terenach, gdzie zorganizowany był festiwalowy obóz oraz improwizowane sceny i elementy festiwalowego życia: kawiarnia, dyskoteka, warszatownia. Artyści budowali festiwal z dostępnych materiałów: blachy falistej, opon, scenerią były powybijane okna i opustoszałe budynki. Scena czasem znajdowała się 30 metrów nad ziemią na szczycie silosowego budynku innym razem na platformie samochodowej. Goście festiwalowi zjeżdżali się z całego Istambułu, ale ich trzon stanowili mieszkańcy dzielnicy. Społeczność dość konserwatywna. Częścią festiwalu były interwencje artystyczne zapraszające mieszkańców, dzieci, młodzież, seniorów do interakcji: warsztatów i performanców. Po kilku dniach spędzonych na festiwalu – jeszcze zanim doszło do naszego pokazu zdecydowałyśmy się zmodyfikować cześć programu i wyciąć z niego drobne elementy, które mogłyby zostać odebrane jako frywolne i kontrowersyjne. Czułyśmy się gościniami lokalnej społeczności i zależało nam na tym, aby przede wszystkim oni zadowoleni byli z naszego występu, a nie koniecznie brać festiwalowa – artyści z innych zakątków świata. Na zamkniętej imprezie tylko dla artystów, mogłyśmy przedstawić już pełen pokaz, bez “cenzury”. W Grecji gościłyśmy na festiwalu objazdowym – co dzień z grupą innych artystów odwiedzałyśmy małe górskie miejscowości na zachód od Aten dając różnej maści pokazy: nasz teatr ognia, capoeirę i koncerty flamenco. Pewnego wieczoru miałyśmy wystąpić na tarasie znajdującym się na poziomie dachów miejscowych zabudowań, tworzącym rodzaj amfiteatru. Miejsce wskazali nam organizatorzy. W skwarze pełnego słońcu rozpoczęliśmy montowanie pokazu, co po kilkunastu minutach przerwała nam zawodząca po grecku – najwyraźniej bardzo przejęta kobieta. Po chwili dołączyły do niej inne osoby – wychodzące na dachy i balkony swoich domów. Rozpoczęła się niezrozumiała dla nas kłótnia, która najwyraźniej dotyczyła naszej obecności. Kiedy na miejscu pojawił się organizator okazało się, że mieszkanka, która dowiedziała się o tym, jakiego rodzaju pokaz ma odbyć się w niedalekim sąsiedztwie jej domu, przerażona wizją pożaru skrzyknęła sąsiadów w akcie protestu sprzeciwiając się odbyciu pokazu z ogniem. Na przeciw jej stanęli inni mieszkańcy spragnieni doznań artystycznych i ciekawi pokazu pięciu Polek. Ostatecznie po, najpierw żywiołowej, a później spokojniejszej już dyskusji i wytłumaczeniu, że ogień nie wydostanie się ani na sekundę z rąk artystek oraz wytłumaczeniu jakie środki ostrożności zostaną zastosowane podczas i po pokazie sytuacja została opanowana. To tyle w pierwszej odsłonie, ale temat festiwali na pewno powróci! Keep it hoooot 😉